Propozycja napisania wspomnień z okazji 70-lecia szkoły z jednej strony wprawiła mnie w zakłopotanie, bo jak opisać kilkadziesiąt lat pracy, setki uczniów, którzy przewinęli się przez moje lekcje, kilkanaście klas wychowawczych i tysiące odbytych lekcji, ale z drugiej strony pozwoliła mi spojrzeć na własną pracę z pewnej perspektywy.
Pracę w liceum Wyspiańskiego zaczęłam w wrześniu 1979 roku. 25-lecie szkoły. Świeżo po studiach, z obronioną pracą dyplomową pt. „Badania nad terapeutycznym wpływem pogłosu na jąkanie” i obiecanym, od stycznia następnego roku, etatem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN.
Skąd więc szkoła? Obowiązywał mnie w tamtych czasach nakaz pracy, a do stycznia były jeszcze 4 miesiące. Do pracy przyjął mnie pan dyr. Szeptycki. Na jego pytanie, jakie mam doświadczenie z pracą w szkole (nie miałam na studiach przygotowania pedagogicznego) odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że udzielałam korepetycji i stąd znam program fizyki. Od najstarszych uczniów w szkole dzieliło mnie zresztą niewiele lat i obowiązywały ciągle te same podręczniki, z których jeszcze ja się uczyłam.
Grono koleżanek przyjęło mnie bardzo serdecznie i nawet mogę powiedzieć - otoczyło opieką. Byłam wtedy najmłodszym nauczycielem. Nawet panie woźne, zanim się oswoiły z moim widokiem, kazały mi schodzić do szatni zmieniać obuwie. Szatnia nauczycieli znajdowała się wówczas w obecnym pokoju nauczycielskim na pierwszym piętrze.
Miałam szczęście zaczynać pracę z legendami Wyspiańskiego: z p. Aliną Sawicką i p. Czesławem Pilnickim, oraz innymi nie mniej znanymi i zasłużonymi dla szkoły: p. wicedyrektor Teresą Nowak, p. Agatą Ostaszewską, p. Tadeuszem Żytkiewiczem, p.p. Bogdanem i Anną Jałocha, p. Zygmuntem Michalskim, p. Ireną Goszko, p. Elżbietą Waszkiewicz, p. Elżbietą Świderską, p. Wandą Gerot , p. Elżbietą Gołczyńską. Boję się, że kogoś po 45 latach mogłam pominąć. Niech mi wybaczy.
Pamiętam pierwszą lekcję. Pamiętam ją bardzo dobrze. Przytoczę w całości opis, który się znalazł w folderze wydanym na 60 lecie szkoły. „Sceny, które spróbuję opisać warte są sfilmowania. Klasa biologiczno-chemiczna. Według dziennika, który rozkładam na biurku powinno być ok. 30 osób. Przedstawiam się. Następnie czytam listę nazwisk. Wszyscy obecni, choć w ławkach widzę tylko kilkanaście osób. Wnioskuję, że każdy z obecnych odezwał się co najmniej dwukrotnie. Nie chcę zaczynać awantury, więc spokojnie czytam jeszcze raz listę obecności i ten, kto się odezwał przy wyczytanym nazwisku proszony jest przeze mnie o zajęcie miejsca w rzędzie pod oknem. W ten sposób mam już sprawdzoną listę. Sytuacji nie komentuję. Obecni w sali uczniowi są zdezorientowani moim brakiem reakcji, a ja po prostu nie wiem, co mam zrobić. Jest już ok. kwadransa po dzwonku, gdy otwierają się drzwi i wchodzi „procesja” . Na jej czele dziewczyna z ogromnym czarnym psem, za nią młodzieniec z sokołem siedzącym na ręce w długiej skórzanej rękawicy, a za nimi reszta spóźnionych uczniów tej klasy. Zaznaczam, że zwierzęta były żywe. Ja z wrażenia dalej nie mam koncepcji, jak mam zareagować. Postanawiam więc na spokojnie sprawdzić listę i wprowadzić korektę w obecnościach. Tym razem są wszyscy. Udaję, że zwierząt nie widzę. Nie jest to łatwe , bo ilekroć robię krok do przodu, pies rusza w moim kierunku, na szczęście jest na smyczy, natomiast sokół bije skrzydłami, podrywając się z ręki w skórzanej rękawicy, na szczęście też jest uwiązany. Lekcja się kończy, a ja się zastanawiam, czy ktokolwiek mi uwierzy, jak o niej opowiem.”
Szybko minęły 4 miesiące, a ja zdążyłam pokochać i Wyspiana i pracę nauczyciela. Nawet nie czułam, że stoję na rozdrożu – praca w szkole czy praca naukowa? Było oczywiste – zostaję. Uzupełniłam wykształcenie pedagogiczne i stałam się 100% belfrem. Przepracowałam w Wyspianie z przerwami na urlopy macierzyńskie 42 lata.
W tym czasie zmieniała się dyrekcja szkoły. Po panu dyrektorze Szeptyckim była p. dyrektor Barbara Futkowska, p. dyrektor Marian Wiśniewski, a potem już nieprzerwanie od 1989 roku przez 32 lata pani dyrektor Anna Graf.
W ciągu tych czterdziestu paru lat byłam świadkiem i po trosze uczestnikiem wielu przemian w życiu społecznym i politycznym kraju, które nie ominęły szkoły.
Tylko niektórzy dziś pamiętają, że obowiązywał sześciodniowy tydzień pracy i nauki. Wolne soboty przyszły z czasem i nie od razu wszystkie były wolne. Pensum nauczyciela wynosiło 22 godziny, dziś 18 godzin. Zmieniała się dopuszczalna liczba uczniów w klasach, zmieniały się liczba godzin i podstawy programowe nauczania danego przedmiotu, regulaminy matur, czas trwania edukacji w liceum. Obowiązkowa nauka języka rosyjskiego została zastąpiona nauką języka angielskiego. Dziś nauczyciel każdego przedmiotu może sam decydować o wyborze podręcznika.
Największe zmiany jednak, w moim odczuciu, w funkcjonowaniu szkoły i procesie nauczania przyniosły komputeryzacja i informatyzacja.
Dla mnie opanowanie nowych umiejętności początkowo było podszyte obawą, czy potrafię? Dla uczniów była to naturalna umiejętność. Często korzystałam z ich pomocy, a oni byli dumni i zachwyceni, że mogą mnie czegoś nauczyć. W tej materii uznałam ich prymat i uznałam to również za znak czasu. Ja byłam pokoleniem „papierowym”, a oni już „cyfrowym”. W pracy szybko dostrzegłam wyższość dziennika elektronicznego nad papierowym i możliwość szybkiego docierania do informacji poprzez Internet.
Wcześniej jeszcze, muszę tu wspomnieć, o innym dobrodziejstwie techniki, jakie dotarło do szkoły - kserokopiarka. Wreszcie każdy uczeń dostawał treść zadania do ręki . Wcześniej trzeba było dyktować albo w czasie przerwy zapisać zadania na tablicy, żeby tylko uczeń miał więcej czasu na ich rozwiązanie. Na początku pracy korzystałam z jeszcze innej możliwości. Mianowicie przez kalkę maszynową, pisząc ręcznie, tworzyłam ok. 32 kopii. Mordęga.
Dostęp do zasobów Internetu, mogę śmiało powiedzieć, zrewolucjonizował również proces nauczania. Szczególnie mojego przedmiotu. Uczniowskie eksperymenty i pokazy nauczyciela w dużej mierze zastąpiły sfilmowane doświadczenia przeprowadzane w profesjonalnych laboratoriach oraz interaktywne symulacje doświadczeń. Korzystanie z tej formy pracy po pierwsze uniezależniało lekcję od przydzielonej sali (lekcje nie zawsze odbywały się w pracowni fizycznej), po drugie oszczędzały czas i dawały gwarancję, że „wyjdzie” (zanim robiłam pokaz, często przeprowadzałam próby w przeddzień zajęć).
Pamiętam lekcję z elektrostatyki, na której wykorzystywałam maszynę elektrostatyczną do prezentacji linii sił pola. Urządzenie to zawsze cieszyło się dużym zainteresowaniem uczniów. Kręcenie korbką robiło dużo hałasu i dawało efektowny przeskok iskier elektrycznych, a przy stole demonstracyjnym natychmiast gromadzili się uczniowie. Na wspomnianej lekcji może trzy osoby podeszły do stołu, by zobaczyć przebieg linii. Reszta stwierdziła, że z ławki widzi doskonale, co oczywiście było niemożliwe. Nie oburzyłam się, tylko szybko wyświetliłam na ekranie film przedstawiający dokładnie to doświadczenie. Zainteresowanie było duże i natychmiastowe. Zrozumiałam - to była magia ekranu. W ekran wpatrzeni byli w telefonach, w tabletach i monitorach komputerów. W domu, w szkole na przerwie i ukradkiem na lekcji.
Komputeryzacja, cyfryzacja, Internet uratowały edukację, bo zapewniły jej ciągłość w czasie izolacji wymuszonej pandemią covid 19. Trudno wyobrazić sobie organizację zdalnego nauczania kilkanaście lat wcześniej. To było wielkie wyzwanie i trudny czas dla nas wszystkich. Szkoda tylko, że niektórzy uczniowie nie oparli się pokusie pójścia na skróty i nadużywali swojej przewagi w umiejętnościach posługiwania się technikami komputerowymi.
Szkoła to nie tylko lekcje, to również pole dla innych aktywności uczniów. Wspomnę tylko te, w których sama uczestniczyłam wspólnie z uczniami: sympozja naukowe i wieczorki poetyckie. Jedne i drugie często ujawniały i pokazywały talenty i umiejętności, których uczniowie nie mieli okazji ani szansy zaprezentować na lekcjach i o których wcześniej ja nie miałam pojęcia. Mam tu na myśli śpiew, taniec, grę na instrumentach, osiągnięcia sportowe, ciekawe hobby, pisanie wierszy itp. Może nie najlepiej sobie radzili z fizyką, ale w swoich prezentowanych umiejętnościach byli świetni. Tu przychodzą mi na myśl słowa Einsteina: „Każdy jest geniuszem, ale jeśli rybę oceniasz po jej zdolności wspinania się na drabinę, całe życie będzie przekonana, że jest do niczego.”
Wielką przygodą było dla mnie dwukrotne objęcie wychowawstwa w klasie humanistycznej, realizującej program kulturoznawczy z elementami kultury żydowskiej i językiem hebrajskim. Uczyłam się razem z moimi wychowankami elementów tej kultury. Cenne były dla mnie wykłady z literatury, historii i sztuki w muzeach w Polsce i zagranicą. Dzięki moim koleżankom, Małgosi Serwatce i Małgosi Przybysławskiej, uzupełniłam i poszerzyłam swoją wiedzę humanistyczną. To było wspaniałe uczucie uczyć się czegoś zupełnie nowego, po prostu wciąż rozwijać się.
Pamiętam wieczorki poetyckie pt. ”Poetyckie pożegnanie jesieni”. Odbywały się przez kilka lat, po lekcjach przy blasku świec. W zaciemnionej sali kolumnowej uczniowie nie tylko z naszej szkoły śpiewali nastrojowe znane piosenki, ale również i te do własnych tekstów i muzyki. Kilkakrotnie podczas tych wieczorów z koleżankami dołączyłyśmy do wykonawców, przedstawiając inscenizacje wierszy Tuwima i Brzechwy. Bawiliśmy się świetnie, co widać na filmie, który krąży gdzieś w Internecie.
Dziś po latach wiem, że wybrałam trudny zawód, ale nigdy nie żałowałam tego wyboru. Uczyłam i sama się uczyłam. Uczyłam się na kursach, wykładach, szkoleniach, ale przede wszystkim uczyłam się od uczniów. Każdy zespół klasowy i każdy uczeń wymagał często innej drogi wyjaśnienia zagadnienia.
Spotkałam na swojej drodze wspaniałych i interesujących ludzi: koleżanki i kolegów z pokoju nauczycielskiego, ale przede wszystkim młodzież.
Co roku do szkoły dopływali młodzi ludzie, którzy z naszą szkołą wiązali swoją przyszłość i wybór dalszej drogi kształcenia. Mam dziś satysfakcję, bo o kilku osobach wiem, że wybrały jako kierunek studiów fizykę i mają w tej dziedzinie osiągnięcia. W jakimś stopniu wpisałam się w ich życie. Przyjemnie jest spotykać po latach absolwentów w różnych miejscach, nie tylko w Polsce, być rozpoznanym i dowiedzieć się o ich osiągnięciach zawodowych i osobistych (stanowiskach, tytułach naukowych, rodzinie).
Mam nadzieję na takie spotkania również podczas obchodów 70-lecia.
„Idziesz przez świat i światu dajesz kształt przez Twoje czyny”
04-010 Warszawa
Międzyborska 64/70